Najcześciej czytane

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Brodka - schłodzona i wytrawna.

Ostatnio obkupiłam się obficie w płyty. Stwierdziłam, że popełnię kilka recenzji tych najświeższych wydawnictw. Może kogoś zainteresują moje nudne wywody ;) Na pierwszy tekst wybrałam nową produkcje Moniki Brodki "Clashes"




Zacznę od tego, że mam dość mieszane uczucia co do twórczości Moniki Brodki. Nigdy jej nie hejtowałam. Szanuje jej dokonania i otwarte podejście do muzyki. Godne podziwu jest to jak udało jej się wyrwać z szufladki "produkt talent show". Z drugiej strony to zupełnie nie jest moja muzyczna bajka. Jej debiutancki "Album" zupełnie mnie nie zainteresował jako płyta wydana pod dyktando wytwórni, po sukcesie finalistki Idola. "Moje piosenki" już całkowicie umknęły mi i nie jestem w stanie tu wskazać nawet jednej piosenki z tej płyty. Dopiero "Granda" pozostawiła we mnie miłe odczucia. Jednak nie był to album, który chciałam kupić. Jadąc autem miło słuchało się "W pięciu smakach" i była to ciekawa odskocznia od sieczki jaką nas katują rodzime rozgłośnie. Tylko tyle. Olśnienie przyszło wraz z krążkiem "Clashes". Tu po raz pierwszy powiedziałam Brodce duże TAK.




Co śmieszniejsze czwarty album Moniki Brodki miał premierę 13 maja 2016 r. Idealnie w moje urodziny. Przypadek? Nie sądzę ;)) Za polską edycje krążka odpowiadał Kayax, a za europejska Play It Again Sam. Co ciekawsze produkcją zajął się Noaha Georgesona, więc mamy powiew Los Angeles. Co prawda nie jest to producent z jakimś gigantycznym dorobkiem. Jednak w wydawnictwie czuć inne spojrzenie i podejście do muzyki, a to punktuje.




Oczywiście pierwszy utwór jaki usłyszałam to "Horses". Po przesłuchaniu samej piosenki byłam zaintrygowana i w życiu bym nie powiedziała, że jest to Brodka. Miałam niemałe zaskoczenie, kiedy w domu wygooglowałam to cudo i okazało się, że to nikt inny jak właśnie Brodka. Dla mnie zaskakująca jest lekkość tego utworu, delikatny smutek i hipnotyzująca energia. Trochę uszczknięte z Björk, trochę doprawione ostatnimi dokonaniami Bowiego. Dalej było naprawdę smacznie. Tu wyróżniłabym takie utwory jak "Hamlet", "Funeral" czy "Mirror Mirror".  Płyta jest pozbawiona gitarowych dźwięków. Za to możemy usłyszeć mnóstwo instrumentów klawiszowych. Są nawet kościelne organy. Efekt to zimny spokój i jednocześnie niepokój. Słychać na tej płycie, że artystka intensywnie szuka i eksperymentuje. Czuć, że chce wywrócić do góry nogami cały swój porządek muzyczny do jakiego doszła. Coś co mnie strasznie bawi, kiedy czytam opinie o tej płycie to nieustanne porównania. Tak wiem sama się ich dopuściłam wyżej. Padają nazwiska rożnych artystów, szczególnie z brytyjskiej sceny muzycznej. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się prosta. Według mnie (zaznaczam) Brodka nie weszła na jakiś wyższy poziom. Zrobiła naprawdę solidny alternatywny album, przy czym nie odkryła niczego nowatorskiego. Mamy na tym krążku dobrze znany schemat i rytmy. Ten album wydaje się przełomowy jedynie w kwestii osobistych dokonań Brodki. To naprawdę kamień milowy w porównaniu do poprzednich płyt. Ja osobiście liczę, że wokalistka pójdzie głębiej i na następnej płycie rozwinie to co zaczęła na "Clashes". Jest duża szansa na wydeptanie sobie własnej ciekawej muzycznie ścieżki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz