Najcześciej czytane

niedziela, 17 lipca 2016

Niedzielny Przegląd Tygodnia - vol. 24

Muzyka tygodnia





Dziś bez zbędnych wstępów zacznę od muzyki tygodnia. W ostatnim poście co nieco wam napisałam o mojej fascynacji i powrocie do słuchania Christiny Aguilery. A dziś z zupełnie innej beczki. Skacze po stylach i to bez trzymanki. Niedawno oglądałam teledysk DIE ANTWOORD - UGLY BOY. Rzucił mi się na nim w oczy Marilyn Manson. Stwierdziłam, że dawno nic jego autorstwa nie słuchałam. I tak odkopałam całą dyskografie zespołu, której jestem dumną posiadaczką. Marilyna Mansona zaczęłam słuchać naprawdę wcześnie. Pierwszą płytą, o której zakup wybłagałam (z racji totalnie małoletniego wieku), była Mechanical Animals. I potem kupowałam już wszystkie wydawnictwa po kolei. Pouzupełniałam też braki ;) Z Mansonem jest tak, że albo się go kocha albo nienawidzi. Ciężko być obojętnym! Ja chyba od dziecka byłam skrzywiona. Pamiętam doskonale moją fascynacje teledyskiem do coveru Eurythmics, „Sweet Dreams (Are Made of This). I tak mnie około 10-letniej dziewczynce (jeśli nie miałam nawet i mniej) ten obraz sprał mózg na parę ładnych lat. A tak na poważnie, za co cenie cały band i samego Warnera? Przede wszystkim za teksty. Pamiętam jakiś stary wywiad, w którym Manson mówił, że stworzył zespół bo miał dość kapel, które piszą marne teksty o niczym. A on chciał pisać o czymś. I tej zasady trzyma się po dziś dzień. Uwielbiam jego poezje, bo chyba spokojnie tak można napisać o jego tekstach. Mają elektryzujący ładunek emocjonalny. Sam Manson to piekielnie zdolny i inteligentny facet, który umie bawić się słowem, konwencją i przede wszystkim umiejętnie manipuluje kontrowersją. Tym którzy uważają, że to ćpunowaty satanista tylko demoralizujący dzieciaki polecam posłuchać jego wywiadów. Jeśli treść jego przekazu jednak nie trafia poprzez muzykę. Przy okazji postanowiłam zajść do sklepu muzycznego i nadrobić kolejne braki. Do mojej dyskografii zespołu dołączył zeszłoroczny album The Pale Emperor. W sumie nie wiem czemu aż tak długo go nie kupiłam. Chyba nie do końca przekonywał mnie singiel. I to był spory błąd. Nie do końca ufałam nowemu wydawnictwu szczególnie po wspomnieniu płyty The High End Of Low. Miałam po tym krążku wrażenie, że Manson trochę pobłądził i sam nie wie czego chce. The Pale Emperor na pewno nie jest najlepszym krążkiem zespołu, ale to coś nowego patrząc na poprzednie wydawnictwa. Ma w sobie coś intrygującego i zupełnie nowego. Lekko czuć muśnięcie wspomnień z Antichrist Superstar. Znowu sporo utworów ma to charakterystyczne czadzone spowolnienie. Dużo gitar i mieszania gatunków. No i Manson wrócił do swojego starego klasycznego wokalu z mocnymi akcentami i krzykiem w refrenach. Ale to tyle. Nie będę szczegółowo recenzować płyty. Te wakacje chyba głównie upłyną mi pod hasłem słuchania MM ;)   








Film tygodnia




Wakacje to okres nocnych maratonów z horrorami. Tym razem natrafiłam na francuski horror  À l'intérieur. Tak szczerze nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek oglądała jakiś horror francuski. Stwierdziłam, że warto spróbować. Jest to dość stary już film bo z 2007 roku, wyreżyserowali go Alexandre Bustillo i Julien Maury. Poznajemy ciężarną Sarhe. Kobieta przeżyła tragiczny w skutkach wypadek samochodowy, w którym zginą jej partner. Sarah popada w depresje i odcina się od świata. Dzień przed porodem do drzwi Sarhy puka tajemnicza kobieta, która twierdzi, że ją zna. I tak zaczyna się brutalny horror. To co uwielbiam w filmach tego typu to napięcie i strach, który się skrywa. Wywalanie flaków na zewnątrz nie ma sensu. Zawsze najstraszniejsze jest to czego nie widać i umiejętnie stopniowane napięcie. Taki jest ten film. Skradający się, rozedrgany, niepewny. Od pierwszych scen kiedy widzimy tajemniczą kobietę wiemy, że coś się stanie, tylko nie wiemy w którym momencie. A kiedy następuje kulminacja mamy inferno!! To wręcz poezja przemocy. Poezja to dobre słowo. Bo obraz ten jest bardzo plastyczny i przemyślany. Nie ma tu tępej, bezsensownej rzezi. Każda scena jest przemyślana. Mimo ukazanego strasznego okrucieństwa, można dopatrzeć się w nim jakiegoś romantyzmu. Spotkałam się już z recenzjami zgoła innymi od mojej opinii, które twierdzą, że wybuchy przemocy są nieuzasadnione. Że film ten to jedynie tępa jatka. Często mocno odrealniona, kiedy widzimy ilość ciosów i w roli głównej kobietę w zaawansowanej ciąży. Ale każdy może mieć swoje odczucia. Ja mimo wszystko polecam ten tytuł. Dla mnie był ciekawym krwawym obrazem, który odpowiednio szargał emocjami.



Książka tygodnia




Będzie bardzo klasycznie. W tym tygodniu pożarłam jednym tchem biografie Lewis'a Carroll'a. A dokładnie "Lewis Carroll: po obu stronach lustra" autorstwa Carroll'a, oraz skrupulatnie zagłębia się w jego życie. Lewis Carroll to tak naprawdę Charles Lutwidge Dodgson. Pod swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem był znany jako wykładowca logiki i matematyki, ale też jako osoba duchowna. Jego alter ego to Lewis Carroll autor poezji, utworów dla dzieci. Te dwie osoby pozostawały odrębnymi bytami. To troch tak jakby autor "Alicji w Krainie Czarów" miał poważne rozdwojenie jaźni i dzieli swoje życie na te dwie osoby. Dookoła opisów jego osoby poznajemy też pruderyjną i surową wiktoriańską Anglię. Charles Lutwidge Dodgson w swoim pierwszym wcieleniu był osobą bardzo cichą, nieśmiałą, może nawet cierpiącą na depresje i introwertyzm. Zachowywał się typowo jak dla obyczajów swojej epoki i stanu diakona. Z drugiej strony poznajemy go jako Lewis'a Carroll'a poetę, autora najsłynniejszej z bajek. Człowieka zafascynowanego fotografią. Dziś może to nic nadzwyczajnego, ale w czasach wiktoriańskich zajmowanie się fotografią było jak najnowsza nowinka techniczna. Pieprzu dodaje całej biografii fakt, że Lewis Carroll najbardziej lubił fotografować małe, nagie dziewczynki, nazywając je swoimi "małymi golaskami". Co ciekawsze autor książki nie idzie w kierunku, oceny Caroll'a jako pedofila. Bardziej stara się doszukać intencji artystycznych. Złożoność tej postaci jest elementem który najbardziej fascynuje. Był to niejednoznaczny człowiek z mroczną, niezglebiona naturą. Ta biografia naprawdę wciąga czytelnika jak w matnie i nie można oderwać się od książki aż nie dojdzie się do ostatniej strony. 

    






Lato w pełni więc nadszedł czas na ciekawe alkohole. W zeszłym roku wybuchła ogromna fala popularności na cydry. Sama nie wiem skąd to nagłe zamiłowanie. Ale fakt to dość fajna letnia alternatywa drinkowa. Dużo jest na rynku dobrych i całkiem "jabolowych" cydrów. Moim bezwzględnym faworytem od ostatniego tygodnia jest Dobroński Cydr Perry czyli gruszkowy. Ma bardzo klasyczny smak, nie ma mocnej nuty wytrawności, ale z drugiej strony nie jest w przesadzony sposób słodki. Jak dla mnie idealnie po środku. No i najważniejsze ma delikatny sfermentowany aromat owoców bez tego strasznego posmaku siarczanu charakterystycznego dla tanich win. I to taki mały ulubieniec tego tygodnia ;)


1 komentarz:

  1. Z Twojego posta wynika, że C.S
    Lewis był podobny do Lucy Maud Montgomery. Ze względu na epokę musiał ukrywać swoją prawdziwą osobowość. Ale z jednym muszę się nie zgodzić : introwertyzm to nie wada ani choroba - to po prostu typ człowieka przeciwny do ekstrawertyka.
    http://utwory-wierszem-pisane.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń