Najcześciej czytane

niedziela, 30 października 2016

Niedzielny Przegląd Tygodnia - vol. 27

Muzyka tygodnia


 Rob Sheridan - Nine Inch Nails flickr photo stream

W tym tygodniu polecę wam do posłuchania Nine Inch Nails. Moda na lata 90 wraca, warto więc przypomnieć sobie legendę z tamtych lat. NIN na pewno nie jest zespołem dla każdego. To specyficzny, ciężki i nie melodyjny rock industrialny. Kapele założył w 1988r. Trent Reznor. I jest to jedna z głównych postaci tej formacji. Dlaczego? Trent sam produkuje swoje projekty muzyczne, jest kompozytorem i wokalistą, autorem tekstów. Reasumując jest to jedyny niezmienny członek NIN. Muzyków współpracujących przy tworzeniu płyt, czy zapraszanych do grania tras koncertowych nie sposób zliczyć. Można uprościć opis zespołu do opisu sedna, czyli postaci Trenta Reznora. W 2004 r. magazyn Rolling Stone zamieścił NIN na 94 miejscu listy 100 największych artystów rockowych wszech czasów. Mówi się, że NIN można podzielić na dwa etapy twórczości. Ich albumy to jedna strona muzyki. Druga to występy na żywo. Przyznam, że nigdy nie miałam okazji być na ich koncercie. Jednak internet ułatwia poszerzanie muzycznych doznań. Koncerty Reznora to wielkie destrukcyjne show. Jeśli chodzi o albumy NIN ma na swoim koncie 9 płyt, biorę również pod uwagę EPkę z 1992 r. Moja ulubiona to The Downward Spiral (jestem tendencyjna), nazywana również Halo 8. Nagrania tej płyty mają swoje mroczne tajemnice. Trent zdecydował się zarejestrować cały album w zaaranżowanym studiu znajdującym się w dawnym domu Sharon Tate i Romana Polańskiego. To właśnie tam doszło do morderstwa aktorki. Trochę więcej o przygodach jakie spotykały muzyków w tym domu można poczytać w autobiografii Marilyna Mansona "Długa droga z piekła". Znajduje się w niej dość ciekawy opis samego Reznora, jego sposobu bycia i charakteru. Podobno po tej biografii obaj wokaliści do reszty przestali się lubić. Wracając do albumu, atmosfera historycznego domu miała chyba dość duży wpływ na klimat tworzonej muzyki. Jest to opowieść o mężczyźnie, który stracił kobietę, wiarę, wszystkich przyjaciół, a finalnie popełnił samobójstwo. Ciężko jest w krótkim wpisie na blogu ukazać cały fenomen tej formacji. To zespół epokowy. To właśnie NIN zapukał z ciężką muzyką industrialną do drzwi laików. Jako jeden z pierwszych przedstawicieli tak nieprzystępnego gatunku, był puszczany w komercyjnych rozgłośniach. Był inspiracją dla wielu późniejszych artystów. Na koniec fenomenem jest sam Trent Reznor, który jest jaki jest, można go lubić bądź nie, jednak trzeba przyznać jedno, to artysta w każdym calu. Jest wizjonerem, jego projekty były innowacyjne, nie poddawał się naciskom i stworzył coś co przeszło do historii muzyki rockowej.







Film tygodnia




W tym tygodniu kontynuuje opowieści o mojej fascynacji Davidem Lynchem. Dziś będzie o moim ulubionym filmie tego reżysera.
"Zagubiona autostrada", w Polsce znany też dobrze pod oryginalnym tytułem "Lost Highway". Warto zacząć od jednego faktu. Jest to film będący najbardziej znanym współcześnie przedstawicielem gatunku neo-noir. Było to stare amerykańskie czarne kino gangsterskie. Od innych wyróżniało się brakiem jasno wytyczonej granicy między dobrem, a złem. Ich fabuły ukazywały mroczne zbrodnie, dewiacje i nigdy nie kończyły się dobrze. Wyrazistymi postaciami były piękne kobiety w stylu femme fatale. Natomiast przypadkowi, zwykli ludzie zostawali wplątani w brutalny kryminalny świat. Jak to u Lyncha bywa film nie ma logicznego ciągu. Najprościej streszczając fabułę, jest to opowieść o saksofoniście - Fred Madison. Otrzymuje on tajemnicze nagrania rejestrujące jego dom. Początkowo był to obraz domu z zewnątrz, następnie ze środka, a na koniec nagrania przedstawiające samego Freda i jego żonę śpiących w łóżku. Wystraszona para wzywa policję. Z dnia na dzień coraz więcej znaków przeraża muzyka i wskazuje mu jego rychły koniec. Pewnego dnia Fred znajduje się w więzieniu i jest oskarżony o brutalne zamordowanie swojej żony. Po paru dniach skazaniec znika z celi śmierci. Zamiast Freda, w areszcie znajduje się w strasznym stanie Pete Dayton. Nikt nie umie wyjaśnić w jaki sposób chłopak znalazł się w celi, on sam też tego nie wie. Kolejna część to już losy Peta. Są one owiane tajemnicą, jego rodzice coś wiedzą, ale nie chcą nic mu powiedzieć. Pete usiłuje wrócić do normalności po tym dziwnym wydarzeniu. Wraca do pracy w warsztacie samochodowym. Tam poznaje kochankę psychopatycznego gangstera - Alice Wakefield. Dziewczyna jest blond kopią żony Freda Madisona, Renee. Jednak jej rola jest już mocniej zarysowana. Będzie ona fatalnym przekleństwem Peta. Jak zwykle mamy do czynienia z rozbitą fabułą. Do tego niesamowity klimat, kolorystyka, nieustanne napięcie, zagadkowe dialogi, mnóstwo symbolicznych znaków. No i brak realności, dużo metafizyki, odrobina mrocznego nawiązania do satanizmu. Oglądamy film, w którym nie mamy pewności która scena jest realna, a która to tylko mara senna. Patricia Arquette, odtwórczyni ról obu kobiet Renee i Alice, tak skomentowała znaczenie filmu: "Mężczyzna morduje żonę jako że podejrzewa ją o niewierność. Jednak nie potrafi sobie z tym potem poradzić i załamuje się. Wtedy to próbuje sobie wyobrazić inny, lepszy świat ale gość jest tak popieprzony że nawet jego wyimaginowane życie się nie układa. Brak zaufania, szaleństwo siedzą w nim tak głęboko, że własna fantazja kończy się koszmarem". Ta wypowiedź jest chyba dobrym wyjściem do wytłumaczenia całej fabuły. Film niejednoznacznie opowiada o zjawisku fugi dysocjacyjnej. Umysł człowieka doznawszy jakiegoś straszliwego wydarzenia, tworzy alternatywną rzeczywistość by uciec od emocji. Jednak jest to tylko jedna z teorii na temat zamiarów reżysera. Innym osobnym diamentem "Zagubionej autostrady", jest ścieżka dźwiękowa. To perełka muzyczna lat 90.  Rammstein, Marilyn Manson, Angelo Badalamenti, The Smashing Pumpkins, David Bowie i na samym końcu Trent Reznor z Nine Inch Nails. Ten film jest fascynujący, przerażający, psychodeliczny, zmuszający do myślenia. Jak dla mnie to najlepsza pozycja w dorobku Davida Lyncha.




Książka tygodnia





O ile muzyka tygodnia miała swoje powiązanie z filmem tygodnia, o tyle książka tygodnia jest już z innej bajki. Niedawno szperałam sobie w księgarni po dziale z biografiami, bez żadnego konkretnego celu. I tak w ręce wpadła mi "Coco Chanel. Sypiając z wrogiem", autorstwa Vaughan Hal. Już w zeszłym roku zaczęłam kolekcjonować, różne ciekawe pozycje o światowych projektantach mody. Na temat tej publikacji coś kiedyś słyszałam, ale chyba nie przyszło mi do głowy by ją zakupić, albo zwyczajnie o niej zapomniałam. Jednak kiedy już trafiła do moich rąk i okazało się, że jest w atrakcyjnej cenie 19.99 (po rabacie) uznałam, że jednak ją kupie. Coco Chanel to ikona mody XX wieku. Nawet najwięksi ignoranci modowi wiedzą kim była. Jej nazwisko stało się marką uosabiającą luksus, kobiecość, elegancje. Mało kto wie, że losy jej życie w czasie II wojny światowej i na początku lat 50 ubiegłego wieku były bardzo skomplikowane i niechlubne. Ikona mody, wzór nowoczesnych kobiet ma za uszami brutalny antysemityzm, kolaborację z nazistami, długoletni romans z współpracownikiem Goebbelsa, i pracę dla wywiadu niemieckiego i samego Himmlera. Zanim dojdziemy do szokującego sedna poznajemy losy samej Coco. Jak wyglądało jej dzieciństwo w sierocińcu, rozwój, dojścia do sławy. Nie są to długie wywody, to tylko lekki rozbieg do właściwej treści. W niej dowiadujemy się o rasistowskich i antysemickich poglądach Chanel. Czytamy o jej romansie z nazistą, który ułatwił jej życie w okupowanym Paryżu lat 40. Choć słowo ułatwił jest niewłaściwe. Projektantka cieszyła się popularnością i nie musiała się obawiać, że III Rzesza utrudni jej życie. Otaczała się blichtrem i wiodła beztroskie życie, w czasie kiedy w europie mordowano miliony ludzi. Potem dowiadujemy się o jej kolaboracji i pomocy nazistą. Choć tu jej współpraca nie jest jednoznacznie opisana. Ciężko też uwierzyć by Chanel swoją współpracą mogła w jakikolwiek sposób zaszkodzić losom Francji. Jednak na pewno działała na swoją korzyć, na pewno też zniszczyła życia wielu swoim współpracownikom, szczególnie żydowskim. Oficjalnie w biografiach Coco Chanel pisano o jej procesie oskarżającym za kolaboracje. Jednak bardziej kontrowersyjną kwestią jest to jak udało się jej uniknąć kary. Książka jest nieco przeładowana. Odnosi się wrażenie, że autor miał natłok informacji jakie chciał przekazać czytelnikowi, przez co końcowa treść nie do końca płynie i wciąga. Jednak są to same fakty, mnóstwo historii i wiarygodnych źródłem. Nie mamy poczucia literackiej fikcji czy przekoloryzowania. Wydaje mi się, że to dość ciekawa pozycja dla osób zafascynowanych zarówno modą jak i historią. To fascynujące jakie mroczne strony mogą mieć osoby tak powszechnie znane i wielbione w dzisiejszych czasach. 


Ulubieniec tygodnia

 http://www.timeout.com


W tym tygodniu ulubieńcem jest nadchodzący Halloween. To nie jest polski zwyczaj i ma dość złą opinie w naszym kraju. Chyba każdy z nas doświadczył jakiejś niemiłej sytuacji z grożącą palem babcią, albo szkolną katechetką, mówiącą jaki to zły i satanistyczny jest Halloween. Trzeba jednak grubą linią odznaczyć nasze święto Wszystkich Świętych i anglosaski Halloween. Ja mam sporo rodziny w Kandzie i w USA i w UK. Od dziecka byłam przyzwyczajona do lekkiej celebracji tego dnia. A że uwielbiam wszystkie mroczne klimaty i maskarady to co roku z zadowoleniem oczekiwałam 31 października. Co ciekawe nie ma jednoznacznej genezy tego święta. Ta najbardziej popularna mówi, że Halloween wywodzi się z celtyckich obyczajów. Około 2000 lat temu na terenach wysp brytyjskich i Francji w dzień Halloween witano zimę oraz obchodzono święto zmarłych. Druidzi twierdzili, że tego dnia zaciera się granica pomiędzy światem żywych, a zmarłych. Kapłani nosili czarne szaty i rzepy z wyciętymi wizerunkami demonów. Składano też bogom ofiary z pokarmów, zwierząt czasem też ludzi. Interesujące jest też to, że przed rokiem 835 Wszystkich Świętych obchodzono 1 maja, potem przeniesiono święto na 1 listopada. Tym samym katolicyzm zaczął likwidować obyczaj świętowania Halloween. Ustanowiono też znany nam Dzień Zaduszny by zastąpić czymś wiernym pogański obyczaj. W polskiej, słowiańskiej tradycji mamy własny odpowiednik święta. Są to Dziady. Ten obrzęd dość dobrze opisał Adam Mickiewicz w dziele o tym samym tytule. Kolejną kontrowersją jest fakt, że noc z 31.10 na 1.11 jest dość symboliczny dla Kościoła Szatana. Jednak zanim ktoś zacznie się burzyć polecam najpierw poczytać co nieco o tej organizacji wyznaniowej, jej powstaniu i samej postaci Antona LaVeya. Jak trochę poczytacie, to okaże się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Reasumując, jest to dość ciekawa tradycja. Dziś bardzo komercyjna, ale przyjazna i klimatyczna. Dla ludzi o otwartych umysłach może być fajną i całkowicie niegroźną zabawą.            
       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz