Najcześciej czytane

niedziela, 4 grudnia 2016

Niedzielny Przegląd Tygodnia - vol. 30

No to mamy okrągłą liczbę! Po 2 latach nieregularnego pisania tego bloga doczekałam 30 cz. NPT. Mała, ale jakaś rocznica😄

Muzyka tygodnia



Na ten tydzień wybrałam bardzo nietypowy zespół. Dziś ucieszą się fani japońskiego rocka, jeśli tacy tu zaglądają. Ja dodam od siebie, że nigdy nie byłam mocno zakochana w tym zespole ale bardzo ich lubiłam. Mam też ogromny szacunek do ich dokonań, do tego jaką karierę zrobili w Japonii, ale i w USA i Europie. O kim mowa? O kultowym już X Japan. Naprawdę kawał czasu nie zaglądałam do mojej j-rockowej kolekcji płytowej. Ostatnio jednak na Instagramie rzuciły mi się w oczy zdjęcia z premiery filmu "We are X". Zastanowiło mnie co tam robi Yoshiki, aż szybko doszłam, że to film właśnie o fenomenie X Japan. 



Trailer tak mnie rozczulił, że znowu zaczęłam ich słuchać i przejrzałam połowę starych koncertów udostępnionych na ytb. Dla niewtajemniczonych trochę o samym zespole. Początki grupy sięgają końca lat 70 i początku lat 80. To klasyk jeśli chodzi o japońską scenę heavymetalową, ale też nie jest to precyzyjne określenie gatunku jaki reprezentują. Jest tu dużo glam rocka, gotyku, czy nawet pop rocka. Przede wszystkim X Japan to kultowy zespół spod znaku visual kei. Ten styl jedni kochają inni nienawidzą. Ja zdecydowanie jestem jego fanką i nie mogę odżałować, że tyle zespołów, które zaczynały od visual kei stają się tak "normalnymi". Naczelnym hasłem X Japan było "Psychodeliczna Przemoc - Zbrodnia Wizualnego Szoku". I to jest kwintesencja ich fenomenu. Dobra muzyka, ale też zabawa konwencją, szokowanie widza. Cienka granica między płciowością, demoniczny glam. Dwóch młodych Japończyków Yoshiki Hayashi i Toshimitsu Deyama od podstaw stworzyło jeden z największych zespołów w ich kraju. W latach 80 kiedy nikt nie był zainteresowany wydaniem debiutanckiej płyty X Japan, panowie sami sobie założyli wytwórnie i wydali swoje wydawnictwo. Ciekawa jest też sama solidarność muzyków. Kiedy to w apogeum popularności Toshimitsu postanowił odejść z zespołu, drugi założyciel uznał, że to koniec X Japan i zespół nie ma sensu funkcjonować bez tak ważnego elementu. Na szczęście po 10 latach grupa reaktywowała się w 2007r. Co ciekawe X Japan był też drugim w historii zespołem japońskim, który zagrał koncert w nowojorskiej Madison Square Garden. Kto ich lubi łapał w górę 🙋. Mnie kojarzą się z najlepszym okres dorastania, na spółę z Dir en Grey. Swoją drogą może o Diru coś napisze w przyszłym tygodniu. Jestem też ciekawa czy sam dokument "We are X" będzie dostępny w Polsce. Z chęcią bym go obejrzała. 






Film tygodnia




Tym razem przedstawie wam klasyk spod znaku noir. "Dama z Szanghaju" w reżyserii Orsona Wellesa. Film powstał na podstawie powieści "If I Die Before Before I Wake" Sherwooda Kinga. Krótko o fabule. Elsa wybrała się na wieczorną przejażdżkę dorożką. Zostaje napadnięta przez drobnych złodziejaszków. Pomaga jej młody marynarz Mike O’Hara. Dziewczyna proponuje chłopakowi by zaciągną się na jacht jej męża. I tu zaczyna się cała intryga i fatalne przeznaczenie. Niejaki Grisby przebywający na jachcie męża Elsy, proponuje Mike'mu sfingowanie swojej śmierci za 5 tys $. Jest to początek klęski chłopaka, zostaje on bowiem posądzony o podwójne morderstwo. Film to wręcz sztampowy przedstawiciel wspomnianego już gatunku noir. Sceny miasta nocą, piękna kobieta fatalna, skazanie głównego bohatera na porażkę, balansowanie pomiędzy thrillerem, kryminałem, a dramatem. Jest to cudowny cukiereczek pod względem obrazów, zabawy światłem, urwanych ujęć. Orson Welles to mistrz i tyle. Z ciekawostek na temat tego filmu trzeba dodać, że scenariusz to nie było żadne dopracowane dzieło. Reżyser powiedział wytwórni, że zrobi film na podstawie pierwszej lepszej książki, którą akurat zauważył na półce. Nigdy nie czytał "If I Die Before Before I Wake". Dodatkowo, wytwórnia filmowa do głównej roli zatrudniła Rite Hayworth. Była to ówcześnie żona Wellesa, z którą reżyser był w trakcie rozwodu. Powodem rozpadu małżeństwa były zdrady aktorki, więc atmosfera na planie musiała być napięta. Po premierze filmu gwałtownie spadła popularność Hayworth. To były czasy kiedy widzowie wierzyli bezgranicznie w to co widzieli na dużym ekranie. Wizerunek Rity Hayworth został nadszarpnięty, ludzie zaczęli ją postrzegać jako bezwzględną i wyrachowaną. Co niektórzy mówili, że to zemsta byłego męża.




Książka tygodnia




Jakiś czas temu pisałam wam o książce "Your Beauty Mark: The Ultimate Guide to Eccentric Glamour" podyktowaną przez Ditę von Teese. Dla fanek ikony współczesnej burleski mam dobre wieści. Wydawnictwo Znak przygotowało już tłumaczenie tej książki i niebawem będzie ona dostępna w księgarniach. Tymczasem ja osobiście polecam zamówić ją w przedsprzedaży na stronie wydawnictwa. Jest obecnie w cenie o 30% tańszej niż cena proponowana w sprzedaży księgarnianej. Dziś natomiast napisze o pewnym polskim substytucie wyżej wymienionej książki. W okolicach września to samo wydawnictwo wydało książkę "Piękno bez konserwantów" autorstwa Aleksandry Zaprutko - Janickiej. We wstępie czytamy "Nasze prababcie nie miały do dyspozycji koszmarnie drogich smarowideł, palet do makijażu z dziesiątkami odcieni, przyborów do konturowania i hybrydowego manicure. A jednak posiadły sekret nieskazitelnej urody. Na czym on polegał?" No właśnie i o tym jest ta książka. Nie jest jednak sztampowym podręcznikiem naturalnej pielęgnacji. Aleksandra Zaprutko - Janicka przenosi nas w okres 20 lecia międzywojennego. Złotej epoki piękna i glamur. Przypomina nam o czasach świeżo wyemancypowanych kobiet, które pozbyły się gorsetów i odkryły, że modą można się bawić. Co śmieszniejsze możemy się dowiedzieć, że czerwona szminka i mocno zaznaczone oko to był w tamtych czasach symbol sufrażystek. Kobiety eksponowały swoją seksualność w myśl rewolucji i wyzwolenia kobiet spod piętna mężczyzn. Czy to nie bawi patrząc na obecne feministki, które zaczynają bardziej przypominać mężczyzn, kiedy gardzą makijażem krzycząc, że on ubezwłasnowalnia kobiety? Jak to czasy się zmieniają. Oprócz dawki historii stylu mamy tu też odrobinę poradnika. Możemy przeczytać o tym jak nasze prababki walczyły o idealną cerę, jakie były kanony piękna, jak domowymi sposobami robiło się kosmetyki. No włośnia i to kolejny moim zdaniem plus. Książka usłana jest przepisami na naprawdę proste, naturalne kosmetyki i preparaty, z których możemy skorzystać. Pozycja na pewno nie dla każdego. Znam mnóstwo ludzi, których by znudziła po paru stronach. Natomiast oddane fanki pin-up i vintage na pewno będą zadowolone. 

Ulubieniec tygodnia 







Na ulubieńca tygodnia wybrałam gorsety. Rzecz dość archaiczna ale nadal noszona. Ja swój pierwszy gorset założyłam mając jakieś 16/17 lat. I powiem z góry, że nie był to najlepszy pomysł. W tym wieku ciało jeszcze się kształtuje i to odrobinę za wcześnie na gorsetowanie. No i dodam, że moja pierwsza fascynacja gorsetami wzięła się z miłości do gotyku i japońskiego visual kei. Na początku uwielbiałam je tylko wizualnie. Po dziś dzień są dla mnie czymś ultra seksownym i niezawodnie sprawdzają się w sypialni 😈. 




A po pewnym czasie wciągnęłam się w temat modyfikacji talii poprzez gorsety. Niezależnie czy nosimy je dla ozdoby, czy mamy na celu konkretne modyfikacje, gorset to małe cudeńko dodające kobiecie (ale też i są wersje męskie) niesamowitego seksapilu. Usztywniają korpus uwydatniając piękną prostą sylwetkę. Uwydatniają biust jak żaden inny biustonosz. No i wysmuklają talię. Jeśli jesteście zainteresowani profesjonalnym noszeniem gorsetów obowiązkowo należy się edukować. Jak przy każdej modyfikacji musimy zachować odpowiedni umiar i dbać o swoje zdrowie. Trzeba mieć również na uwadze, że gorsety nie odchudzają jak do niedawna krzyczały znane siostry Kardashian. To mechaniczne wpływanie na sylwetkę. Ale mogę was zapewnić, że ten element garderoby daje mnóstwo satysfakcji, niezależnie czy będziecie je nosić po parę godzin dziennie czy tylko na romantyczne wieczory.

 

1 komentarz: