Najcześciej czytane

niedziela, 26 marca 2017

Niedzielny Przegląd Tygodnia - vol. 33

Muzyka tygodnia




Ostatnio nie mam dla was żadnych nowości muzycznych. Za to moim życiem owładnęły klasyki rocka. Dziś przypomnę wam powalające dynię. The Smashing Pumpkins to zespół, który nie skradł mojego serca od pierwszych dźwięków. Pamiętam, że kiedyś wydawali mi się nudni. Musiało minąć trochę czasu aż nauczyłam się wsłuchiwać w tą dziką melancholię. Kapela powstała w 1988 r. w Chicago. Jej skład ulegał przeróżnym perturbacją, mimo to nieodłącznym elementem był i jest charyzmatyczny wokalista Billy Corgan. To ciekawa postać. Z pozoru cichy i nieśmiały, zupełne przeciwieństwo gwiazdy rocka. A w żeczywistości to elektryzujący głos, człowiek który nie szczędził sobie różnych substancji w krwiobiegu, przez parę lat był związany z Courtney Love, no i jest przyjacielem Marilyna Mansona (to wiele tłumaczy). Muzyka dyń od samych początków była specyficzna. Pierwsze kroki ich kariery to koniec lat 80 i początek 90. Ciekawy był to okres dla muzyki rockowej i alternatywnej. Dogorywał w stanach punk rock, natomiast grunge świętował wielkie sukcesy. I pomiędzy tymi dwoma światami narodziły się dynie. Ich muzyka była złożona i niejednoznaczna. Bardzo mocno gitarowa. Czerpali trochę z rocka progresywnego, z drugiej strony byli odrobinę w swojej estetyce gotyccy. Czuć szczególnie w pierwszych albumach odrobinę punka, ale i zdarzają się metalowe riffy, w połowie lat 90 pojawiło się sporo psychodelii i shoegaze. Oprócz muzyki warta uwagi jest sfera tekstowa. Autorem większości utworów jest wokalista Billy Corgan. Można go nazwać rockowym poetą. To enigmatyczne, psychodeliczne, romantyczno koszmarne opowieści. Ma facet wyobraźnie, albo dobry towar, albo jedno i drugie. Ja osobiście cieszę się, że ich aktywność została wznowiona po 2006r. Jest to specyficzny zespół, moim zdaniem trzeba go przegryźć parę razy zanim zrozumie się ten wytrawny smak.






Film tygodnia




W tym tygodniu przypomnę wam film z 1995 r. "Kids" w polskim tłumaczeniu "Dzieciaki". Za reżyserię odpowiadał Larry Clark. Fabuła przypomina nieco film dokumentalny choć w żeczywistości to w pełni obraz fikcyjny. O czym opowiada, można streścić w paru słowach: Nowy Jork, nastolatki pozostawione same sobie, narkotyki, seks przemoc i apogeum ery HIV. Średnio pamiętam czy w ogóle w Polsce mówiono o tym filmie po jego premierze w 1996r. Raczej ogólne media nie zainteresowały się nim zbytnio, pozostał na językach widzów niszowego kina. Czasem pokazywano go w szkołach (tego jestem pewna bo sama zobaczyłam go w całości, po raz pierwszy w gimnazjum w 2004r.), ale to chyba też sporadycznie przez odważniejszych nauczycieli. Natomiast w USA pozostawił on po sobie zgliszcza. Odbił się naprawdę szerokim echem. Wywołał niemały skandal ze względu na brutalność języka. Nagle pruderyjne media, środowiska katolickie i przede wszystkim rodzice, odkryli jak wygląda życie ich nastoletnich dzieciaków. Zamiast o tym dyskutować, oczywiście zaatakowali twórców filmu. Szalejące hormony doprowadzają do tego, że życie nastolatków to doprawdy wirujący seks. Tylko, że bardzo nieporadny, pornograficzny, niebezpieczny, nieprzemyślany. Przerażają dialogi na temat inicjacji seksualnej. Naprawdę człowiek słuchając tych małolatów może poczuć, że ludzkie ciało to tylko kawał mięcha. Rodzą się na oczach widza również dewiacje. Jeden z bohaterów Telly, mistrz rozdziewiczania ma ochotę zająć się 13 letnią siostrą swojego kolegi. Do tego łatwość nabywania narkotyków. Bijatyki, a nawet gwałt. A na samym końcu główny temat czyli HIV. Lata 90 najbrutalniej moim zdaniem pokazały jak powszechne jest to zjawisko. W USA po dziś dzień nastolatki mają duży problem z antykoncepcją i chorobami przenoszonymi drogą płciową. Scenariusz doskonale pokazuje jak niewiele trzeba, żeby zostać zarażonym i jak strasznie przyziemny jest to temat. Nastoletnia Jenny, poszła się przepadać dla dotrzymania towarzystwa rozwiązłej koleżance. Uprawiała seks tylko raz w życiu, a została ofiarą śmiertelnego wirusa. Myślę, że po 22 latach od premiery ten film już nie jest tak szokujący. Jesteśmy na co dzień otoczeni brutalnością i seksem. Nawet na polskim gruncie wyszły takie filmy jak "Galerianki" czy "Świnki". Ale mimo to, "Dzieciaki" nadal pozostawiają wrażenie. Nie dają żadnej puenty, nie moralizują. To tylko chwilowy urywek, paru letnich godzin z życia przeciętnych nowojorskich dzieciaków. Ta chwila, niby normalna, a jak strasznie brutalna. Dialogi budują całą atmosferę młodzieńczego pozerstwa, niedojrzałości, głupoty i rozpaczy. Mam wrażenie, że każdy kto dorastał na jakimś przeciętnym osiedlu zobaczy w tym filmie skrawek swojego życia. I paradoksalnie film nie jest skierowany do dzieci. A do rodziców, co by "odkryli Amerykę" i czasem zainteresowali się życiem swoich pociech. Nie karali, zamykali w domach i kontrolowali. Bo jak nie drzwiami to oknem. Czasami wystarczy tylko trochę uwagi i zainteresowania. 




Książka tygodnia




W dziale książka dziś tematyka zdecydowanie lżejsza. "Helena Rubinstein. Kobieta, która wymyśliła piękno", autorstwa Michele Fitoussi. Kto nie zna marki Heleny Rubinstein? Wstyd wam! Ta kobieta mierząca zaledwie 147cm wzrostu stworzyła jedną z najsolidniejszych i najbardziej znanych marek kosmetycznych na świecie. Co ciekawe Helena urodziła się w Krakowie, była polką żydowskiego pochodzenia. Najpierw wyemigrowała do Wiednia, potem w wieku 24 lat do Australii, aż wylądowała w USA. Przy jej nazwisku można spokojnie dopisać - chcieć znaczy móc. I o tym właściwie jest ta książka. Opisuje trudną drogę Heleny do jej sukcesu. Dziewczyna z niezamożnej żydowskiej rodziny, urodzona tak właściwie w Kazimierzu. Chcąc uciec od biedy i braku pomysłu na przyszłość udała się w podróż. Zawiało ją aż do dzikiej Australii. Nie od razu zawojowała tamtejszy rynek kosmetyczny. Wylądowała na surowej wsi. Wprost z deszczu pod rynnę. Jednak jej upór, ciężka praca i przede wszystkim zdolność do szybkiego uczenia się zaowocowały sukcesem. Nie na samej drodze do kariery skupia się autorka. Poznajemy też wielowymiarową postać Heleny, trochę kapryśną, władczą, wybuchową, zabawną i wspaniałomyślną. Była to kobieta uwielbiająca poprawiać rzeczywistość nie tylko kosmetykami. Notorycznie konfabulowała na temat swojego pochodzenia czy wieku. Uwielbiała obracać się wśród celebrytów tamtych czasów, ale też najwybitniejszych artystów. Książka to zdecydowanie laurka wystawiona Helenie Rubinstein. Ale naprawdę solidnie napisana, oparta na mnogości źródeł. Mnie osobiście ta historia dała ogromnego kopa motywacyjnego. Jest to żywy dowód na to, że marzenia przy ciężkiej pracy naprawdę się ziszczają. Banalne to podsumowanie, ale historia Heleny Rubinstein jest naprawdę niezwykła i fascynująca. Po przeczytaniu tej biografii już zupełnie innym okiem będzie się patrzeć na słoiczek kremu sygnowany literami HR. 

Ulubieniec tygodnia





Muzycznie było klasycznie, film z przesłaniem, a książka ku pokrzepieniu kreatywności życia. A ulubieniec? Trochę mniej ambitny ;) Ostatnio jeśli chcę wyłączyć mój mózg odpalam odcinki "Futuramy". I to jest niewątpliwie mój ulubieniec tygodnia. Jestem ciekawa czy wśród moich czytelników jest jeszcze ktoś, kto pamięta tę kreskówkę? To z pewnością nie pozycja dla dzieci. Ta animacja została stworzona przez Matta Groeninga. Dla tych, którzy nie kojarzą tego pana to on stworzył Simpsonów. Serial był nadawany przez 4 lata między 1999-2003r. w telewizji Fox. W Polsce jego losy były różne bo i pojawił się na TV4 i MTV oraz Comedy Central. Produkcja doczekała się pełnometrażowych filmów oraz wznowienia wersji serialowej w 2007 r. jednak Comedy Central ostatecznie zdecydowało, że wraz z 2013r. zakończy animację. Kreskówka zaczyna się 31 grudnia 1999 r., od momentu, w którym Fry dostawca pizzy z Nowego Jorku przez swój brak rozgarnięcia wpada do komory kriogenicznej i zostaje zamrożony. Dostawca budzi się po 1000 lat, 31 grudnia 2999 r. Nowy Jork to teraz Nowy Nowy Jork. Po starym mieście zostały jednie podziemne ruiny. Fry, zostaje w nowej żeczywistości oceniony jako zdolny jedynie do pracy dostawcy. Ucieka więc przed implantacją chipu kariery. Tak poznaje swoją przyszłą koleżankę Turangę Leelę, ostatnią kosmitkę cyklopkę jaka została na świecie. Posiada on w przyszłości jedynego krewnego praprapraprapraprapraprapraprapra....-bratanka Huberta Farnswortha, który pomimo, że jest szalonym naukowcem posiada firmę kurierską "Planet Express", zajmującej się międzygalaktycznym transportem towarów. I tak Fry znowu zostaje dostawcą. Oprócz Frya i Leeli, poznajemy robota Bendera, biurokratę Hermesa Conrada, lekarza kraba nieznającego podstaw ludzkiej anatomii dr Johna A. Zoidberga, oraz Amy Wong mało przydatną i niezbyt inteligentną studentkę, którą stary profesor zatrudnił na wszelki wypadek, tylko dlatego, że mają tę sama gr. krwi. Fabuła zawiera mnóstwo odniesień do kultury XX w. pośrednio odnosi się do wielu aktualny wydarzeń politycznych czy kulturowych. Jest trochę prymitywna, ale i zabawna, prześmiewcza i szydercza. 




Z ciekawostek na temat serialu dopisze wam info jakie znalazłam na wikipedii:
"Emisja serialu w TV4 została zawieszona, a następnie przeniesiona na późne godziny wieczorne po nałożeniu przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji kary pieniężnej w wysokości 10 tysięcy złotych za emisję w tzw. paśmie chronionym. Rada zakwestionowała odcinek wyemitowany 21 sierpnia 2000 r. o godzinie 11:00. W uzasadnieniu stwierdzono m.in. iż: Analiza filmu wykazała, że zawiera on wiele scen drastycznych i ukazujących przemoc, które mogą mieć negatywny wpływ na psychiczny i uczuciowy rozwój dzieci i młodzieży. Film ukazuje odrealniony świat, pełen zjawisk destrukcji i przemocy."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz