Najcześciej czytane

poniedziałek, 30 marca 2015

Niedzielny Przegląd Tygodnia - vol. 11

Niedzielny przegląd w poniedziałek, oj tam, oj tam :)

Muzyka tygodnia


 Źródło: www.pw.edu.pl

Dziś specyficzny wybór. Bo i nie konkretna postać, zespół. Bo nie jakaś płyta. Przez przypadek natrafiłam w TVP Polonia na koncert "Wszystko jest poezja". Poświęcony twórczości Edwarda Stachury, z okazji 100-lecia Odnowienia Tradycji Nauczania w Języku Polskim na Politechnice Warszawskiej i Uniwersytecie Warszawskim. Brzmi sztampowo i niefajnie, ale tak nie było. Koncert miał miejsce 19 lutego b.r. Zdecydowana większość utworów była zaaranżowana specjalnie na tę okazję. Na scenie wystąpiła naprawdę mocna mieszanka artystów. Od jazzu, reggae, popu, rocka, alternatywy, po elektronikę. No i teksty Stachury, Edek bezwzględnie poetą wielkim był. Artyści występujący to wybuchowa, jak już wspomniałam mieszanka: Kasia Nosowska, Patrycja Markowska, Czesław Mozil, Wojtek Mazolewski Quintet, Organek, Babu Król (Budyń, Bajzel), Skubas, Kasia Stankiewicz, Ewa Prus, Leniwiec, Art Color Ballet oraz orkiestra rozrywkowa Politechniki Warszawskiej „The Engineers Band” wraz z młodymi solistami: Sergiuszem Bieniasem, Kingą Compą, Karoliną Jankowską, Eweliną Pałasz i Mariuszem Wawrzyńczykiem. I tu bardzo duży szok. Kiedy na jakimś plakacie czytamy, że organizatorem tego typu imprez jest Kancelaria Prezydenta RP i Narodowe Centrum Kultury jest taki niesmak. Aha no to będzie na boczek i pod szyjkę. Bez jakiegokolwiek pomyślunku, sensownej reżyserii i koncepcji. Byleby kasa z ministerstwa się zgadzała, a panowie w gajerach byli zadowoleni. A tu Zonk!Naprawdę kawał dobrej roboty. Niektóre aranżacje i wykonania były na tyle przyciągające, że poszedł w ruch ytb i masakruje je od tygodnia. Jakby komuś przyszło do głowy wydać to na DVD to z chęcią bym zakupiła. Kawał dobrej muzyki i poezji. 







Film tygodnia





Dziś na tapecie kino francuskie "Razem to zbyt wiele" w oryginale "Ensemble c'est trop". Film z 2010r., w reżyserii Léa Fazera. To przyjemne kino z serii wieczornego antydepresanta. O czym jest fabuła? Poznajemy Clémentine i Sébastien'a młode małżeństwo, są rodzicami 2 dziewczynek. Zabiegani, zajęci codziennymi obowiązkami, Sébastien  to już nawet ma objawy poważnej nerwicy. Niespodziewanie wprowadza się do nich matka Sébastiena, Marie-France. Matka odkryła, że jej mąż Henri ma kochankę, koleżankę syna ze szkoły średniej. Marie-France zaczyna przeżywać poważny kryzys, nie tylko małżeński, ale swojego wieku. W statecznej mamie budzi się natura zbuntowanej małolaty. Przy okazji bojkotuje dość sztampowe małżeństwo syna. Matka okazuje się być bardziej wyzwolona od dzieci. Przy okazji sytuacja się komplikuje. Partnerka ojca jest na finiszu ciąży. Matka dostaje szału. A sam ojciec jest uwznioślony po raz pierwszy w życiu ojcostwem. I tu zaczyna się cały magiel. Babcia pochłaniająca kilogramy marihuany, 30 letnia macocha buddystka i kilkudniowy brat plus ojciec z kryzysem wieku już nawet nie średniego. Do tego pies z bulimią i zbzikowana siostra komentująca wszystko przez Skype prosto z Azji. Nie sposób się nie śmiać. Powalające dialogi i żart sytuacyjny. Zaczynam się powoli przekonywać do francuskich komedii. Przez pewien czas miałam na nie straszne uczulenie, a tu już kolejna pozycja, która mnie szczerze ubawiła. 




 Książka tygodnia




Na książkę tygodnia wybrałam "Alabama song"
Zeldą Fitzgerald, kobietą której legenda głosi, że była największą inspiracją Francis Scott'a Fitzgerald'a. Autor "Piękności Południa" to na nią patrzył i inspirował się tworząc swoje dzieła. Powieść łączy fikcję z elementami biograficznymi. Całość to pamiętnik bardzo chaotyczny i nie mający nic wspólnego z chronologią. W tych notkach ukazuje nam się postać kobiety. Silnej i wyzwolonej, ale żyjącej w niezwykle trudnych czasach, trudnych szczególnie dla kobiet. Ponadto Zelda musi się borykać z coraz większą sławą męża. Książka nasycona tragizmem i mieszanką uczuć, mocno schizofreniczne przeżycia i odczucia Zeldy. Cudowne tło lat 20. Jednak mało, zdecydowanie za mało. Książka to zaledwie 200 stron. Wydaje się, że temat na pewno nie został wyczerpany. Jednak ja tą pozycję i tak polecam. Jest cudowną przystawką, przed przestudiowaniem historii życia rodziny Fitzgerald. Ja znałam twórczość pisarza, coś tam słyszałam, ale dopiero po tej książce zapałałam chęcią do zagłębienie się w prywatne losy artysty. Tak jak napisałam, pozycja nie jest wybitna, ale na pewno posłuży za przynętę do dalszego czytania innych biografii obojga Fitzgeraldów.

Ulubieniec tygodnia



Na ulubieńca tygodnia nominowałam nietypowe piwa. Także ulubieniec + 18. Jak macie mniej lat to nie, nie czytajcie tego i ust nie zamaczajcie! Nie będziemy szerzyć pijaństwa małoletnich. Ale jak jesteście tak staży jak ja, to wam wolno. Kolega przywiózł mi 3 prezenty. Wyroby browaru Pinta. Pierwszy z nich to Dymy Marcowe. Niezwykle aromatyczne piwo. To piwo ciemne, a więc takie jakie lubię najbardziej, ma być w stylu piw niemieckich, odymionych, tzw. Rauchmärzen. Ilość alkoholu całkiem przyzwoita jak na ciemne, nie za duża 5,0%. Ekstrakt to aż 13,1%. Cudowna nuta słodu wędzonego. Jak obiecuje producent drewnem buku. Niestety nie jestem aż takim smakoszem żeby wyczuć takie niuanse. Przy tej achromatyczności gorycz lekko przełamana słodkością słodu karmeloweg, w smaku lekko metaliczne. No najlepsze z całej 3 jaką dostałam. Piwo na pewno nie należy do browarów na imprezę i upicie się. Jest jak wino do smakowania przy okazji fajnej kolacji. 




Kolejne to Czarna Dziura. Czarny lager, znowu w typie piw niemieckich Schwarzbier. Objętość alkoholu to 4,5% i tak właśnie do 4% jak na mój smak, to najlepsza objętość dla takiego standardowego piwa. Nie za duża nie za mała. Smak to niesamowita mieszanka, jest jednocześnie słodko gorzkie. Chmiel z Hallertau, do tego gorzka czekolada i orzechy. Fakt orzechowy posmak był intensywny i przykrywała go chmielowa otoczka. Smak czekolady dziwny, nie do końca mi odpowiadał choć też nie przeszkadzał, dawał dziwny posmak. A i żeby nie było. To nie jest piwo smakowe, ta czekolada i orzechy to wyczuwalne nuty podbijające jedynie smak, nie mowa tu o piwie smakowym. Powiem tak zdecydowanie bardziej posmakowały mi Dymy, ale Czarna Dziura wcale nie jest gorsza, polecam.




No i ostatni kolega, już najśmieszniejszy Oki Doki. Piwo w stylu lagera nowozelandzkiego. Alkohol 4,3 %. Bardzo orzeźwiające i lekkie. No i jedyne piwo jasne jakie dostałam. Napitek bardzo wyważony, delikatna goryczka ale nie przeszkadzająca, żadnych smakowych dziwnych dostatków. Bardzo w punkt. Dobrze schłodzone, na upalne lato, to jest to. Ja zagryzałam do niego niebieski ser pleśniowy i była to naprawdę smaczna przekąska i popitka w ten koszmarny miniony weekend.

Niestety nie mam pojęcia gdzie piwa tego, polskiego jakby nie było browaru można dostać. Nie znam też cen bo je dostałam, a nie kupiłam. W moich rodzinnych Kielcach nie widziałam ich w żadnym typowo piwiarskim sklepie. Jednak podaje wam adres strony. Może gdzieś uda się je dostać. Sama od teraz będę polować. http://www.browarpinta.pl/ .

2 komentarze:

  1. W Kielcach nigdy nie byłem, jednak internet mówi mi, że na Romualda 15 jest sklep, w którym znajdziecie Pintę i inne różne piwa, których to "piwiarskie" sklepy nie oferują.
    Smacznego ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sądzę, że mamy w Polsce naprawdę wielu zdolnych artystów, tylko takie koncerty właśnie przez większość są uznawane za niezbyt ciekawe i mało godne zainteresowania, no cóż... Filmu nie znam, ale zawsze mogę dorzucić do mojej listy ;) A o tych piwach pierwsze słyszę...może kiedyś nadarzy się okazja spróbować :) Dzięki za odwiedziny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń