Najcześciej czytane

niedziela, 12 kwietnia 2015

Niedzielny Przegląd Tygodnia - vol. 12

No to wielki powrót. Wręcz zmartwychwstanie. Na szczęście niebyt był krótki. Powód prozaiczny, brak dostępu do internetu. Znielubię się niedługo z Play'em. Stwierdziłam, że nie będę nadrabiać zeszłotygodniowego przeglądu, po prostu trzeba iść dalej. Obawiam się, że to nie ostatnia moja obsuwa. Mam tylko nadziej, że Ci którzy lubią to czasem zaglądać jednak się nie obrażą o tę zapaści i nadal będą zaglądać ;). No to zaczynam spóźniony przegląd:

Muzyka tygodnia


 Źródło: www.themarooncafe.com

Moim ostatnim muzycznym odkryciem jest pani o imieniu i nazwisku Meg Myers. To 28 letnia amerykańska piosenkarka i autorka tekstów. Pochodzi z Tennessee. W 2012 Meg Myers podpisała kontrakt z Atlantic Records. Jak dotąd nie doczekaliśmy się jej płyty, wydała jedynie dwie EPki "Daughter In The Choir" i "Make a Shadow". Mało, ale naprawdę treściwie. Jak donosi sama wokalista pełnowymiarowa płyta ma się ukazać już w tym roku. Ja będę czekać z niecierpliwością. Muzyka rodem z USA, a tak świeża, inna od typowych nawet alternatywnych amerykańskich produkcji. Pełna siły i naturalnej ekspresji. Z czym mamy do czynienia? To sporo lekkiego rocka, alternatywnego popu, mocna strona liryczna na fundamentach z naprawdę kreatywnych brzmień. Sama wokalistka opowiadając o swoich muzycznych inspiracjach mówi, że przyjechała do Los Angeles z głową pełną grungeu i punk rocka. Z drugiej strony marzyły się jej piosenki w starym dobrym popowym stylu. Artyści jakimi się inspiruje to Sting, Led Zeppelin, Dire Straits, James Taylor, Nirvana, Alice In Chains, Sinéad O'Connor czy Fleetwood Mac. Mieszanka dość ryzykowna i wybuchowa, ale efekt bardzo smaczny. To chyba wystarczająca zachęta. Artystka nie ma jeszcze wielkich sukcesów. Trzeba poczekać na debiutancki album, nie ma więc też co się rozpisywać. Tak więc posłuchajcie i smakujcie. Bo przynajmniej dla mnie jest czym się delektować.





Film tygodnia




Zastanawiałam się co wybrać na film tygodnia. Obejrzałam ostatnio 2 fajne produkcje. Jedna z nich napatoczyła się całkowicie przypadkowo i skradła moje serce. Chodzi o film "Miłość" w reżyserii Sławomira Fabickiego, z 2012r. Tytuł nie zachęca. Tym bardziej jak na plakacie zobaczymy Marcina Dorocińskiego, który raczej robi za symbol amanta polskiego kina. No nie wiem czy tak każdy ma, ale mnie takie banalne tytuły odstraszają. Jednak mimo powierzchownej banalności warto się nad pozycją pochylić. To ciekawe studium relacji międzyludzkich. Budującej się miłości i destrukcji, powolnego emocjonalnego konania i próby zachowania stabilizacji. Tu widz nie wczuwa się w życie rodzinne bohaterów. W moim mniemaniu jesteśmy raczej podglądaczami tego życia. Budujemy swoje sympatie i antypatie. Co chwila myślimy co byśmy w danej sytuacji zrobili, a tu nasi bohaterowi albo robią na opak, albo nie robią nic co doprowadza nas do irytacji. A tak żeby trochę bardziej rozjaśnić sytuacje, o czym mowa zarysuje całą fabułę. Poznajemy Marię i Tomka, małżeństwo spodziewające się pierwszego dziecka. To naprawdę zakochana w sobie para, naprawdę realnie oddana chemia między bohaterami pozwala nam zanurzyć się w sielankowatą akcje. Następne sceny zaczynają wzbudzać niepokój. Jest bankiet w ratuszu, bo Maria właśnie tam pracuje. Poznajemy prezydenta miasta, w tej roli Adam Woronowicz. Jego zachowanie odbiega od normy. Wyraźnie, a wręcz napastliwie adoruje Marię. Dalszych wydarzeń nie chce odkrywać bo byłoby to nie na miejscu względem tych, którzy nie oglądali. Jednak żadnym świństwem nie będzie zdradzenie, że pomiędzy Marią, a prezydentem do czegoś dochodzi. Tak naprawdę to nie wiemy czy był to pełnowymiarowy romans, czy było to wymuszenie pewnych relacji. Reżyser nie nakreśla tej historii jednoznacznie. Już myślimy, że Maria jest pokrzywdzoną, ale za dużo dookoła znaków zapytania. Jeśli ta fabuła wam coś przypomina to idziecie dobrym tropem. Scenariusz został oparty na historii jaka wydarzyła się naprawdę. Chyba większość doskonale pamięta aferę z olsztyńskiego ratusza, gdzie prezydent miasta dopuszczał się molestowania seksualnego swoich pracownic. Jednak ta historia to nie fabularyzacja tamtych wydarzeń. Autentyczna historia bardziej posłużyła za podwaliny pod film traktujący o trudnych relacjach, miłości, strachu i bezsilności. To co przeczytacie w każdej niemal recenzji jest prawdą. Po obejrzeniu filmu nie ma jednoznacznie winnych, pokrzywdzonych. Każdy tu obrywa po równo. Naprawdę, szczerze polecam. 




Książka tygodnia



Ja nieustannie siedzę w polskich kryminałach. Ciekawa jestem kiedy się z nich wygrzebię. Mam parę pozycji muzycznych na półce, ale czekają na lepszy moment. Jak na razie u mnie króluje kryminał. I tak się stało w tym tygodniu. Dorwałam w mało księgarskim sklepie (Biedronka) całkiem dobrą pozycję: "Lesio" Joanny Chmielewskiej. Dobra, trochę przesadziłam z tym kryminałem, ale jest zabarwienie. Poznajemy tytułowego Lesia, czyli Lesio Kubajek, architekt żyjący we własnym świecie, całkowicie niezrozumiany przez otoczenie. Cała powieść składa się z 3 części. W pierwszej z nich Lesio ma poważny problem. Grozi mu wylanie z pracy z powodu notorycznych spóźnień. Oczywiście nasz bohater nie upatruje problemu w sobie, a w pani personalnej Matyldzie. Postanawia ją zabić by zlikwidować problem z adnotacjami o spóźnieniach. Oczywiście to się Lesiowi nie udaje, za to ginie księga ewidencyjna pracowników. I tu Lesio staje się głównym podejrzanym. Kolejna cześć traktuje o napadzie stulecia, który ma udaremnić wielki plagiat. To też niesamowita zabawa z czytania. A cześć trzecia, już mniej dramatyczna. Pracownicy biura w raz jednym delegatem z Danii, który nic nie rozumie wyjeżdżają w teren. Tam przydarza im się szereg niedorzecznych historii. Cała powieść jest raczej obyczajowa, o dużym zabarwieniu humorystycznym. Czytając o losach Lesia i jego kolegów, utopionych w realiach PRLu lat 60, mamy wrażenie jakbyśmy oglądali film Barei. To są 100% moje klimaty. Naprawdę fajna i lekka propozycja. Napisana świetnym, bogatym językiem, to u Chmielewskiej standard. Ironia tnie ostro każdy wątek. Dla mnie sama przyjemność.

Ulubieniec tygodnia



 Źródło: goodatservice.com

Pisze ten przegląd o bardzo późnej godzinie i już opuszczają mnie siły. Więc ulubienic będzie mało ambitny. Po prostu wreszcie przyszła WIOSNA. Tak wiem zimy nie mieliśmy strasznej, ale mam dosyć tej wilgoci. Mam wrażenie, że od września do końca marca, a w sumie nawet do świąt wielkanocnych mamy niekończąca się jesień. Zima była straszna. Naprawdę wolałabym mrozy -20, ale nie temperatury na granicy zera, plucha i bagno. Przyszła kalendarzowa wiosna, a aura za oknem taka sama. Wreszcie w ten weekend poczułam to delikatne ciepło, pozbawione tego mroźnego wiatru. Delektowałam się tym cały dzień i poszłam na spacerek. Taki mały spacerek 25km :P Choć z drugiej strony pozdrawiam wszystkich czytelników z północnej części kraju. U mnie w górach świętokrzyskich ma być jeszcze ok, ale u was z tego co słyszałam to wiatr, a nawet deszcz ze śniegiem. Wietrzycho też ostre bo w porywach do 90km na h i w Szczecinie 2 stopień zagrożenia. Hejka piękna polska wiosna. Cieszta się ludzie póki czas.

1 komentarz:

  1. dobrze ze sobie kawe zrobiłam zabieram sie za czytanie słuchan ie i ogladanie:)

    OdpowiedzUsuń