Najcześciej czytane

niedziela, 9 sierpnia 2015

Niedzielny Przegląd Tygodnia - vol. 18

Hej ho ferajna. Ja żyje. Melduje się cała i zdrowa. Zapadłam w mały letarg. Powiedzmy, że to była przerwa urlopowa. Choć nie do końca, ale mniejsza o to. Jak tak patrzę i liczę to ostatni post pojawił się dokładnie 22 dni temu. No niezły urlopik. Mam parę zaległości. Postanowiłam, że musowo musi się dziś pojawić NPT. We wtorek będzie już spóźniona grubo recenzja "Pikseli", na których byłam 24 lipca. A w piątek planuje jeszcze jeden tekst tematyczny, tym razem muzyczny. No tak jak nie pisze to miesiącami, a jak zacznę to wszystko na raz. Tyle z ogłoszeń parafialnych, przejdźmy do rzeczy.

Muzyka tygodnia 



fot. Aneta Stańska, pochodzi z oficjalnego fanpage'a zespołu: https://www.facebook.com/4lunatics/

Muzycznie lunatycznie. Na tapecie dziś zespół The Lunatics. Kapela istnieje od 10 lat. Inicjatywa powstania była banalna, Maciej Mroczek były członek Neonów, po rozpadzie bandu postanowił zorganizować coś własnego. Zaprosił do współpracy kilku kolegów m.in Dawida Stepnowskiego i Karolinę Łasińską. Ich debiutanckie koncerty miały miejsce na warszawskim skłocie Elba i w Proximie. Tego samego roku podpisali kontrakt i wydali swoją pierwszą płytę “Words like these” nakładem wytwórni Pasażer Records. Potem poszło z górki. Koncertowali na rodzimych scenach jak i za granicą, odwiedzając Niemcy, Białoruś czy Litwę. Po 3 latach od debiutu powstała ich druga płyta, tym razem wyprodukowana przez Jimmy Jazz Records - "Święci i Grzesznicy". Na trasach koncertowych towarzyszyli Obibox i The Analogs. Idąc produkcją szybką i zwartą grupa już w 2011 roku stworzyła trzeci album "Tu i Teraz". Podczas promocji płyty zespół został zaproszony do koncertowego studia czwórki polskiego radia. Tam zagrali koncert w ramach “Ministerstwa Dźwięku”. A rok temu panowie wydali kolejny album "Czwarta Rano". Tak więc na ich płodność nie możemy narzekać. W miarowych odstępach czasu otrzymujemy od The Lunatics mocną porcję, dobrego polskiego punk rocka. Trafne teksty, czysta surowa energia i mocne pierdolnięcie. Dobrze się słucha takich kapel bo człowiek ma jeszcze resztki nadziei, że punk nie umarł. 
A dla chętnych nowości i ciekawostek polecam oficjalną stronę: http://www.thelunatics.pl/





 Film tygodnia





Dziś będzie o specyficznym filmie made in Norwegia plus Niemcy. "Łowcy głów" w reżyserii Mortena Tylduma. Film powstały na podstawie opowieści Jo Nesbø, o tym samym tytule. Miałam w pewnym czasie dość śmiesznego farta. Bardzo często obrywały mi się różne darmowe bilety do jednego z kin studyjnych w moim mieście. Sytuacje były naprawdę zabawne, np. gdy obcy człowiek w parku od tak wręcza mi podwójny bilet, bo sam nie zdąży, a czemu ma się zmarnować. Zazwyczaj były to bilety o późnych porach, na ostatnią chwilę. Nie miałam za dużo do wyboru. Zazwyczaj wchodziłam na najbliższy seans, zdając się na filmową ruletkę. I za każdym razem trafiałam na poronione filmy, które mogą zniszczyć psychikę. Tak było też i z tym filmem. Zasiadłam na kinowym fotelu po jakiś 10 minutach od rozpoczecia seansu. Zupełnie nie wiedząc co mnie czeka. A wyszłam z otwartą buzią. Ostatnio po 4 latach (Boże to już tyle czasu) obejrzałam "Łowców głów" po raz kolejny. Już nie robił na mnie takiego wrażenia jak wtedy, po tym przypadkowym seansie. Jednak jakoś zapadł mi w pamięć. Muszę na 100% dopaść książkę, tego jestem pewna. A o czym sam film? Poznajemy specyficznego gościa Rogera Browna. Jest on tak zwanym łowcą głów czyli po prostu rekruterem branży HR. Prowadzi życie idealne, cudowna żona, oszałamiająca willa. Ale ma małe zboczenie. Kradnie dzieła sztuki. Pewnego dnia spotyka na swojej drodze Clasa Grevea, który podobnież jest w posiadaniu dzieła Rubensa. Zboczenie naszego bohatera sięga ekscytacji i za wszelka cenę musi skraść dzieło. Jednak czy to będzie takie łatwe? Jak się okażę za łatwe. A obraz doprowadzi go do morderczej ucieczki, wręcz zwierzęcej walki o przetrwanie. Film po prostu smaczny, soczysty jak krwisty befsztyk. Pełen niedomówień, statyczności i nagłych zwrotów akcji, zakończonych strachem. Co prawda to prawda spotkamy kilka brutalnych scen. Ale fabuła jest genialna, gra aktorska też na wysokim poziomie. Tu ukłony w stronę Aksela Henniea, który zagrał głównego bohatera. Jeśli ktoś jeszcze nie widział, polecam bardzo. 

  
Książka tygodnia





W tym tygodniu książka też dość przypadkowa, ale ważna. Dorwałam ją z 3 lata temu na jednym z książkowych pchlich targów. Przyciągnęła mnie jakaś niedorzecznie niska cena i króciutki opis z tyłu. No i może okładka. Mowa o "W drodze. Poeci pokolenia beatników" wydana nakładem wydawnictwa Iskry w 2006r. Już sam tytuł może nas mocno naprowadzić do tego z czym mamy do czynienia. To swego rodzaju biografia kilku znaczących bohaterów Neal Cassady, William S. Burroughs, Allen Ginsberg, Jack Kerouac. Czyli poetów nieoficjalnego ruchu kulturowo-literackiego beat. Beatnicy w stanach pojawili się jeszcze przed hipisami. Mieli nieźle pokręcone życie. A ich losy zupełnie nie pasują do losów typowych literatów polecanych w kanonie lektur. No i USA lat 40 i 50. To nie były czasy tak kolorowe jak zwykliśmy oglądać w telewizji. Ta książka ukazuje połamane życiorysy dzieciaków dorastających w tamtych czasach. Jedni z nich wychowywali się w przytułkach i dorastali na młodocianych cwaniaczków, mitomanów inny mieli złamane życiorysy przez toksycznych rodziców z klasy średniej. Wszyscy tonęli w hektolitrach alkoholu i eksperymentowali z wchodzącymi na rynek narkotykami, które za parę lat miały stać się naprawdę modną używką ruchu hipisowskiego. Seks wylewał się z każdego zakamarka ich życia i w sumie nie miał żadnych ograniczeń. Co w ultra konserwatywnych Stanach lat 50 było niezłą zbrodnią na obyczajowości. Powiem wam, że na zajęciach z literatury współczesnej, omawialiśmy twórczość tych panów. Co śmieszniejsze zajęcia prowadził jeden prof. będący księdzem. No i takie też były te zajęcia, odarte z pikanterii, sztampowe. Jak ja sobie wspominam tamte wykłady, były do bólu nudne. Ciężko też się czyta "W drodze" Jacka Kerouaca, jeśli nie rozumie się realiów tamtych czasów i stylu życia tamtejszej młodzieży. Na surowo męczyłam się z tym materiałem przeokrutnie. Człowiek się tylko modlił by tego nie wylosować na egzaminie. A po przeczytaniu Beat Generation i byłam nimi oszołomiona. Oto taki mały przykład, jak nieumiejętne nauczanie może zabić w studencie ciekawość. Naprawdę polecam, książka dość istotna bo otworzyła przede mną bramy do naprawdę ciekawej prozy i poezji, którą się zafascynowałam. 

Ulubieniec tygodnia




Mamy astronomiczne upały. Doszliśmy do chyba największych i najdłużej utrzymujących się upałów w naszym kraju od kilku lat. Ja co najgorsze miałam taki okres, że co chwila musiałam się gdzieś błąkać po miesicie w te rekordowe temperatury, w samo południe. Zaliczyłam niezliczone ilości "udarów". Choć jest i zwycięstwo, jakimś cudem nie doznałam poparzenia. A uwierzcie, córka młynarza to za mało powiedziane w moim przypadku. No ale jak walczyć w te upały? Ja po raz pierwszy od jakiś 5 lat wróciłam na basen. Wiem, że może to zabrzmi śmiesznie, ale tak, mój biały tyłek nie widział basenu od jakiś 5 lat. Nie czułam takiej potrzeby. Potrzeba nadeszła gdy termometr wskazał 38 stopni. A teraz mała anegdotka. Całkiem niedawno Filip Chajzer zrobił reportaż o moim niedorzecznym mieście. Kielce miasto absurdów. To tu buduje się przystanki, za 400 tys. jak się okazuje po czasie nienadające się do użytku. No i tu mamy kolejny, tym razem basenowy absurd. W sierpniu, w samym środku sezonu letniego, w apogeum rekordowych upałów MOSiR zamyka większość basenów. Z 6 głównych basenów tylko 2 mają dyżury. Z czego jeden jest PRLowskim basenem odkrytym (bajka taka kąpiel na otwartej przestrzeni w 38 stopni, ach ten udar i utonięcie), a drugi to basen olimpijski. Posiadamy jeden basen typowo rekreacyjny, z rurą no ale trzeba było go zamknąć! No bo przerwa wakacyjna! Także nie będę reklamować tych naszych przybytków bo aż mnie krew zalewa jak sobie pomyśle jakie to jest niedorzeczne. Na basenowe wygibasy los mnie i znajomych rzucił do podkieleckich Nowin, na basen Perła. Ostatnio jestem tam stałym bywalcem. Generalnie to z chęcią tam zamieszkam, aż ta Afryka się skończy. No więc jak ktoś jeszcze nie załapał ulubieńcem tego tragicznego sierpnia są baseny. Te czynne i z atrakcjami. A na dole parę fot z miejsca, z którego nie wychodzę od 2 tyg. I w ramach praw autorskich oczywiście zdjęcia z oficjalnej strony basenu, którą podlinkuje. Bom do wody z aparatem nie szła, to się posłużę cyudzesami. Jakby się komuś spodobało polecam. Jednak nie jest zbyt tanio muszę przyznać, dorośli bez zniżek 20 zł za 2h. W sumie to chyba najdroższa opcja w regionie. Hah robię za burżujkę. Nad tym ubolewam, ale jak mi baseny pozamykali to nie mam wyjścia, ten jest najbliżej i najbardziej sensownym miejscem. Żeby nie było tekst nie sponsorowany. Ja tak z dobrego serduszka chwalę i polecam :D .




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz