Najcześciej czytane

niedziela, 19 lipca 2015

Niedzielny Przegląd Tygodnia - vol. 17

Muzyka tygodnia 




Dziś będzie punkowo, klasycznie i anarchistycznie. Na tapetę postanowiłam wziąć zespół N.R.M. To po białorusku Niezależnaja Respublika Mroja, a w wolnym tłumaczeniu: Niepodległa Republika Marzeń. Jak już wspomniałam panowie pochodzą z Białorusi. Kapela powstała w 1995r. Od swoich początków N.R.M. był zespołem antysystemowym. Powstał z przekształcenia znanej od 1981r. kapeli Mroja. Powodem stworzenia N.R.M. było dojście do władzy Aleksandra Łukaszenki. Zespół swoją nazwą jak i twórczością nawoływał do zagłębienia się w wewnętrzną republikę marzeń, w której dozwolona jest krytyka polityczna i wolność słowa. Twórczość N.R.M. jest bardzo bliska temu co reprezentowały polskie zespoły punkowe w latach 80. Oczywistym faktem jest, że otwarta krytyka polityki Łukaszenki nie wchodzi w grę. Zespół musi operować grą słów, skojarzeń, skrzętnie kamuflować swoje teksty, tak by niedosięgła ich ręka cenzury. I to właśnie strona poetycka jest najciekawsza. Te wygibasy wymagają naprawdę sporego kunsztu pisarskiego. Oczywiście ich losy nie były tak kolorowe jak polskich kapel za czasów minionego systemu. N.R.M. jest często wpisywana na nieoficjalną, czarną listę zespołów w Białorusi. Mają zakaz koncertowania, a stacje radiowe nie mogą prezentować ich twórczości. Jednak zakazy te są dawkowane stopniowo. W 2004r. władze obawiając się powtórki pomarańczowej rewolucji, jaka miała miejsce na Ukrainie, objęły zespół sankcjami cenzury. Była to kara za występ na wiecu demokratycznym. Przez to niemożliwym było oficjalne koncertowanie na Białorusi. W trakcie utajnionych koncertów dochodziło nawet do aresztowań fanów. Dlatego też większość koncertów organizowano za granicą, także w Polsce. Tak w skrócie można opisać ich działalność. Jednak dziennikarze muzyczni jak i socjologowie twierdzą, że N.R.M. to nie tylko sama muzyka. Artyści realnie stworzyli alternatywną, kulturową republikę wolności. To dzięki ich działaniom wśród wielu Białorusinów powróciła chęć do posługiwania się językiem ojczystym, a nie rosyjskim. Bardziej zainteresowanym polecam dwa filmy dokumentalne opowiadające o działalności zespołu "Muzyczna partyzantka" w reżyserii Mirosława Dębińskiego i "Czas trzech żółwi" Jolanty Kilian. 





 Film tygodnia





Na film tygodnia wybrałam już starą pozycję. Nigdy dotąd jej nie widziałam. Na film natrafiłam przypadkiem. Najpierw oglądałam mimochodem. A potem tak się wciągnęłam, że dopiero o 2.30 poszłam spać i to w środku tygodnia :D Nie mogłam się oderwać nawet na minute. O czym mowa? Film tego tygodnia to "Zodiak". Powstał w 2007r., wyreżyserowany przez David'a Fincher'a. Fabuła jest dość typowa jak dla kryminału, czy może raczej thrilleru. San Francisco zostaje zaatakowane przez seryjnego mordercę. Morderca dokonuje zbrodni z wyjątkowym okrucieństwem. Następnie wysyła policji swoje zaszyfrowane listy dotyczące przestępstw. Wiadomości otrzymują także dziennikarze San Francisco Chronicle i adwokat Melvin Belli. Nic tu nadzwyczajnego tak naprawdę. Mamy też postać Robert'a Graysmith'a rysownika, który uparcie nie odpuszcza w poszukiwaniach zbrodniarza. Można wzruszyć ramionami i powiedzieć, ot co zwykły kryminał. Jednak to w jaki sposób został zrobiony to naprawdę kunszt filmowy. Co ciekawe film został średnio przyjęty przez amerykańską publiczność, za to zdobył uznanie w europie. Trzeba zacząć od doborowej obsady Jake Gyllenhaal, Mark Ruffalo i Robert Downey Jr. Cały scenariusz jest oparty na powieści Roberta Graysmitha, o tym samym tytule. No i smaczek ostatni, jest oparty na faktach. Zodiak naprawdę istniał i mordował tak jak ukazano to w filmie, informując o swoich 37 zbrodniach policję i media. Uwaga dla niektórych może to być spoiler choć nie pisze o filmie, a rzeczywistości. Amerykańskiej policji do dziś nie udało się ustalić kim był zodiak. Nigdy nie został schwytany, nawet nie posiadano konkretnych tropów zacieśniających liczbę podejrzanych. Sam film jest wyjątkowo rozciągnięty w czasie. Trwa aż 2,5 godziny. Ale przez to buduje się specyficzne napięcie. Widz ma poczucie niemocy, zagubienia, osaczenia takie samo jak bohaterowie. Niesamowita plastyczność obrazów ukazująca klimat lat 60 i 70. Naprawdę film godny polecenia. Nie radzę się zniechęcać jego początkowa  leniwością. Fabuła i groza narastają stopniowo. A sama tajemnica pochłania nas bez reszty. Teraz z chęcią wzięłabym się już za sama książkę.



 Książka tygodnia




Poczałkowo myślałam, że na książkę tygodnia wybiorę trochę inną pozycję. Jednak ta, na którą się zdecydowałam chyba bardziej pasuje do całości klimatu tego przeglądu. "Koniec punku w Helsinkach" Jaroslava Rudiša. Poznajemy 40 letniego Ole, właściciela baru Helsinki. Jego knajpa to nie miejsce dla każdego. Preferuje się wódę i potrawy bardziej w klimacie zakąski. Dym papierosowy unosi się nieustannie w pomieszczeniu, mamuśki omijają bar szerokim łukiem. Ole jest dzieckiem lat 80, stworzonym przez ówczesny punk rock. W tamtych czasach został punkiem bo nie umiał się odnaleźć, po latach nic się nie zmieniło. Ole nadal jest nieprzystosowany. Chce tylko spokoju, życie nigdy mu nie sprzyjało, jest zgorzkniałym samotnikiem, kocha tylko swój bar. Dodatkowo przy wspomnieniach Ole, czytamy chaotyczny i naiwny pamiętnik nastolatki Nancy. Dziewczyna w latach 80 na bieżąco spisywała swoje doświadczenia. Opisywała życie w komunistycznej Czechosłowacji. Jak punk rozwijał się na prowincji, tuż przy granicy z Polską. Jak polski program trzeci dawał małolatą możliwość słuchania kapel zabronionych w Czechach. Co wzbudza ciekawe emocje? Nancy z przejęciem opisuje swoje życie i doświadczenia. Spisuje swoje ideały, plany i przemyślenia. Straszne jest uczucie czytelnika, jako tego mądrego z przyszłości, który wie jak mocno dziewczyna się rozczaruje w życiu. Nie da się tak ogólnie opisać fabuły. Jest ona mocno chaotyczna. Opowiada o buncie, nastoletnich marzeniach i naiwności, braku przystosowania. Jest ona umoczona w naszych realiach. Dużo jest takich książek amerykańskich czy angielskich. Są one jednak mocno odrealnione od naszej rzeczywistości. Punk rock wschodu europy wyglądał zupełnie inaczej i poszukiwał innej wolności i anarchii, niż ten zachodni. U nas muzyka i subkultura pozwalała przetrwać w świecie bez przyszłości. Nie była celem samym w sobie, jak na zachodzie. Podobno powieść Kafkowska, ale nie do końca, przynajmniej dla mnie. Jest w niej dużo muzyki i to tej polskiej jak Dezerter, Siekiera, Moskwa. Jest dużo nawiązań do minionego systemu. I taka straszna nostalgia, co pozostało w dorosłym życiu z tego nastoletniego buntu. 

Ulubieniec tygodnia 





U mnie jakoś smutno ostatnio i bez większych ulubieńców.  Jedynymi pocieszycielami są wieczorne maratony ze "Slayers: Magiczni wojownicy". Ci którzy pamiętają pierwsze moje wpisy wiedzą, że należę do oddanych fanów mangi i animę. Ostatnio namówiona przez przyjaciółkę zaczęłam maratony z Slayersami. Oczywiście anime. Jestem obecnie na 19 odcinku. Pamiętam animę emitowane na kultowym RTL7. Ale w tamtym czasie nie stanowiło ono mojej ulubionej pozycji. Po latach dopadłam mangę. Pamiętam, że wszystkie tomy pochłonęłam w 2 noce. A tak teraz znowu powróciłam do animę. A co, są wakacje, wolno mi! Swoją drogą wśród znajomych pojawiła się idea by wybrać się w tym roku na NiuCon do Wrocławia. Nic nie obiecuje, bo jednak ja do Wrocławia mam daleko. Nie wiem jak będzie wyglądać mój plan urlopowy. U mnie luźniej jest tylko we wrześniu. Ale może coś z tego będzie. Jeśli faktycznie ta wyprawa dojdzie do skutku obiecuje relację i to szczegółową. Wieki nie byłam na imprezie tego typu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz