Najcześciej czytane

niedziela, 20 grudnia 2015

Niedzielny Przegląd Tygodnia - vol. 20

No to się dzielnie trzymam. Mamy kolejny tydzień, a ja dotrwałam do kolejnego postu. Zapraszam was więc na mały, jubileuszowy 20 NPT ;)

Muzyka tygodnia 



Dziś w muzyce tygodnia będzie moja wielka fascynacja z czasów chyba gimnazjalnych i początku szkoły średniej. Dokopałam się ostatnio do piosenek Scissor Sisters. Kapela z mocnym przytupem. Pochodzą z USA, a powstali w 2001 roku, w Nowym Jorku. Jaki to gatunek? Ciężko sprecyzować. Trochę popu, trochę rocka, trochę nawet i disco. Estetyka nawiązuje do zeszłotygodniowej inspiracji muzycznej. Bo Scissor Sisters czerpie bardzo wiele z gejowskiej sceny muzycznej. Nawet ich nazwa, która początkowo brzmiała Dead Lesbian and the Fibrillating Scissor Sisters tłumaczy wiele. Oprócz tego w ich twórczości sporo kabaretu, a czasem nawet elementów burleski? Chyba nie przegięłam tym stwierdzeniem, ja tam widzę analogię ;) Co ciekawe choć to amerykanie, największą sławę i chwałę zdobyli na wyspach brytyjskich. A ich przebój z 2006 roku "I Don't Feel Like Dancin" był najpopularniejszym singlem w UK. Ja przyznam szczerze, że dopóki słuchałam tylko ich muzyki, nie wnikałam w ich wywiady i szczegóły dotyczące zespołu, byłam przekonana, że to Anglicy. Ha! Tu wyszłam zapewne na ignorantkę, że nie zwróciłam uwagi na różnice akcentowe. Ale mając z lat 15 serio nie przywiązywałam do tego większej wagi. Ale mniejsze o to. "I Don't Feel Like Dancin" od tego właśnie kawałka zaczęła się moja przygoda z nimi. Pamiętam jak na świeżo powstałym YTB koleżanka pokazała nam rozbrajający teledysk do wyżej wymienionej piosenki. Nuta tak porywała, że ciężko było przejść obok niej obojętnie. I tak na długie lata zakumplowałam się Scissor Sisters. Potem trochę o nich zapomniałam, a ostatnio odświeżyłam całą dyskografie. Zespół wydał jak do tej pory 4 płyty. Ostatnia z nich: Magic Hour, miała premierę w 2012 roku. Jak widać nie należą do zbyt płodnych kapel. Ale nie ilość, a jakość się liczy. Ja tak prywatnie powiem wam, że jestem zdecydowanie większa fanką ich występów scenicznych, niż wydawnictw płytowych. Płyty brzmią bardzo sztampowo, "czysto". To dobre wydawnictwa, ale brakuje mi w nich tego "mięsa". Natomiast zupełnie inaczej przedstawiają się ich występy na żywo. Zespół w trakcie koncertów naprawdę potrafi porwać tłum. Są jak dynamit. Niestety w Polsce niewiele mieliśmy okazji by ich posłuchać. Gościli u nas raz, w 2006 roku na Open'er Festival. Chyba, że po prostu jakiś inny ich występ przegapiłam. Nie wiem co bym mogła jeszcze wam o nich napisać. Po prostu zapraszam do posłuchania i polubienia. 





Film tygodnia




A film będzie prawie zabytkowy, ale za to jaki! W tym tygodniu wreszcie po raz pierwszy obejrzałam "Mechaniczną pomarańcze". Ale żeby nie było, od wielu lat doskonale znam książkę, pod tym samym tytułem. Jakoś od filmu stroniłam, a w wolny dzień coś mnie naszło i nadrobiłam te epokowe zaległości. Dla tych którzy nie znają fabuły, zarówno książki Anthony’ego Burgessa, jak i filmu w reżyserii Stanley'a Kubrick'a nakreślę wątek. Nasz bohater to Alex DeLarge. Postać dość ciekawa i dwojaka. Z jednej strony dzieciak rozkochany w muzyce poważnej, z drugiej członek bandy terroryzującej miasto. Pewnego dnia Alex zostaje aresztowany. Jednak może uciec od wyroku jaki na niego zapadł. Może odsiadkę zamienić na eksperymentalną terapię. Ma ona na celu całkowite odsunięcie Alexa od przemocy. Niejaki doktor Brodsky wstrzykuje Alexowi płyn Ludovica, następnie chłopak jest krępowany, jego powieki są przytrzymywane specjalnym sprzętem, a lekarz wyświetla mu obrazy pełne przemocy. Ma to doprowadzić do wywołania wstrętu w Alexie. Terapia okazuje się skuteczna, aż za nadto. Alex nie jest zdolny do przemocy, jak i do obrony samego siebie. Zmienia się też jego osobowość. 




Książkę uwielbiam, choć dobre polskie tłumaczenie, to nie to samo co oryginał. Jednak mój angielski jeszcze nie jest na takim poziomie by płynnie móc się delektować takim tekstem. No a film? Bo przecież o filmie chciałam opowiedzieć. Wyreżyserował go Stanley Kubrick, którego wielbię, więc to już jest duży plus. W rolach głównych występują  Malcolm McDowell, Warren Clarke, Adrienne Corri. Fabuła odrobinkę odbiega od książki, ale nieznacznie. Film jest niezwykle smaczny. Mocno futurystyczny, niepoprawny, buntowniczy. Całość można porównać do mocnego odjazdu na haju. Genialne kostiumy i charakteryzacja. Usłany przemocą, która szarpie widzem w specyficzny sposób. Dla kontrastu cała brutalność jest uświetniona genialną muzykom. Kiedy walczą ze sobą dwie bandy w tel słyszymy ulubionego Alexowego Ludwika van Bethovena. Mimo, wielu lat film po prostu smaczny, niczym dobre wino. Kubrick nie zatracił w filmie też jednej ważnej cechy, charakterystycznej dla książki. Zachował specyficzny język! Anthony Burgess wymyślił na potrzeby książki własny slang. To połączanie kolokwialnej angielszczyzny z elementami charakterystycznymi dla języka rosyjskiego. Wydaje mi się, że niewiele osób może nie znać tego tytuły, ale jeśli ktoś się taki znajdzie naprawdę polecam. Genialna paranoiczno surrealistyczna historia. Zarówno film jak i książka są pozycjami obowiązkowymi ;)




Książka tygodnia



Na książkę tego tygodnia wybrałam "Generacje" Michała Wasążnika i Roberta Jarosza. To połączenie 160 fotografii Michała Wasążnika i eseju napisanego przez Roberta Jarosza. Wspólne dzieło obu panów opisuje powstanie alternatywnej kultury. Jak rozwijała się scena punk i reggae pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. To wręcz leksykon przypominający o miejscach, wydarzeniach i ludziach, którzy budowali całą alternatywe tamtych czasów. W książce nie brakuje kultowych grup takich jak Kryzys, Tilt, Brygada Kryzys, TZN Xenna, Deuter, Dezerter i Izrael. To dość przykry obraz tamtych czasów. Historii w jaką zostało uwikłane pokolenie młodych, bez przyszłości. Angielskie hasła " No Future" nigdzie nie były tak aktualne i prawdziwe, jak w Polsce lat 80. Z drugiej strony jest to historia nie aż tak depresyjna. Bo mówiąca o potencjale młodych, o ich walce i chęci zmiany rzeczywistości. "Generacja" została wydana w 2010 roku. Jest to dość specyficzna data, ponieważ w tym samym roku swoją 30 rocznice obchodził Festiwal w Jarocinie. Oba wydarzenia mocno się ze sobą zazębiają. A publikacja stanowi ciekawe uzupełnienie tego jubileuszowego trzydziestolecia Jarocina. Dużo sentymentów, dużo dobrej muzyki. No i ja osobiście lubię samego Jarosza jako dziennikarza muzycznego, co sprawia, że "Generacje" po prostu dobrze się czyta. 

 Ulubieniec tygodnia

Ostatnio mam coś straszne problemy z ulubieńcami. Jakoś mi ich brakuje. Nie mam pomysłu co mogłabym wam tu przedstawić. Więc z braku laku pokaże wam Diego ....




Diega nie da się nie lubić :D 

1 komentarz:

  1. Muzyki słucham rzadko, film tylko w kinie :P Za to książkę uwielbiam czytać! ,,Generacja" wydaje się mwga ciekawa - zasobna w wiedzę - ale też przyciągają mnie te obiecane fotografiie, więc przeczytam :D

    OdpowiedzUsuń