Źródło: http://www.pawnhearts.eu.org/~gregland/w-matni/muzyka/re/kalafior.jpg
Dziś będzie o koncercie pewnego zespołu. Zacznę może od tego, że nigdy nie byłam na żadnym koncercie Róż Europy. Słucham ich od bardzo dawna, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że od urodzenia zawsze gdzieś ich muzyka mi towarzyszyła. Nigdy nie byłam oddaną fanką, po prostu ich szczerze lubiłam. Pomimo tej sympatii, jak dotąd nie dotarłam na żaden koncert zespołu. Ta sytuacja się zmieniła w ostatnim miesiącu. Okazało się, że zespół będzie występował w pobliskim mieście, w zaprzyjaźnionym klubie. Nie mięliśmy, co ze sobą zrobić w weekend, więc zakupiliśmy bilety. Moje zaskoczenie było naprawdę duże, ponieważ od naprawdę długiego okresu czasu nie słyszałam o żadnym koncercie Róż Europy. Byłam pewna, że kapela prawie w ogóle nie koncertuje. Choć też bez bicia przyznam, że nie śledziłam dokładnie ich losów. Żartowaliśmy ze znajomymi, że to istne muzyczne zmartwychwstanie. I co? Po kupieniu biletu przeczytałam, iż jest to nic innego jak trasa pod znamiennym tytułem „RÓŻE EUROPY Zmartwychwstanie tour”. Oczywiście sama nazywa nawiązuje do ostatniej płyty zespołu, wydanej w 2013 r. pt. „Zmartwychwstanie”.
Koncert rozpoczął się z 40 minutowym opóźnieniem w stosunku do godziny wpisanej na plakacie i do tego, o czym mówił nam właściciel klubu. Jednak na te kwestie nie marudzę. Jestem już zahartowana i przyzwyczajona, że godzina rozpoczęcia, a realny start koncertu to dwie różne bajki. Oczywiście ta tendencja odnosi się do prawie wszystkich zespołów i klubów, nie pisze tu tylko o Różach. Przed docelowym koncertem nie było żadnego supportu. Miałam, więc czas na zaaklimatyzowanie się w oczekiwaniu na występ. Bawiła mnie jedna sprawa. Okazało się, że chyba byłam najmłodszą uczestniczką imprezy. Mimo, że małolatą już nie jestem, mogłam się chyba poszczycić młodością. Średnia wieku widowni to tak na oko 40+. Czyżby 20 latki, a już tym bardziej nastolatki nie słuchały takich dinozaurów polskiego rocka? No chyba bardzo możliwe.
Jaki był sam
koncert? Mam dość mieszane uczucia. Spodziewałam się czegoś nieco innego. Choć
nie wiem czy niedociągnięcia były winą tylko i wyłącznie zespołu. Mogę
powiedzieć, że najgorszy był akustyk. Zastanawialiśmy się czy był to człowiek
zatrudniony przez klub czy pracownik zespołu. Niestety nie udało nam się rozwikłać
tej zagadki. Skrycie wierze, że był to Pan znaleziony na poczekaniu przez klub.
Miał nietęgą minę, człowieka trochę przerażonego i nieogarniającego sytuacji.
Nie tylko my zwróciliśmy uwagę na jego kiepskie wywiązywanie się z obowiązków. Co
jakiś czas ktoś do Pana akustyka podchodził i zwracał mu uwagę. Cały koncert
był na granicy sprzężenia. Nie raz też usłyszeliśmy ten okropny, ogłuszający
pisk. Wokal był niezrozumiały, bas za głośny. Wokalista Piotr Klatt usiłował
zagadywać w przerwie pomiędzy utworami, jednak myślę, że mało kto rozumiał co
mówił. Niestety, ale była to straszliwie spartaczona robota. I chyba właśnie
przez to tak strasznie się zniesmaczyłam. Bo jak ocenić koncert, który ledwo słychać?
Mimo tych zgrzytów musze przyznać, że atmosfera była przyjemna. Utwory z
ostatniej płyty przeplatały się ze znanymi hitami. Nie zabrakło kultowego przeboju
„Jedwab”, pojawił się mój ulubiony kawałek "Rock'n'rollowcy", było "Radio
młodych bandytów" i "Marihuana". Podwójny bis chyba też świadczy
o tym, że aż tak źle nie było. Choć brakowało mi odrobinkę więcej energii,
luzu. Odniosłam delikatne wrażenie odfajkowywania kolejnych utworów. Tak jakby
Panowie lekko wyszli z wprawy. Mimo to wieczór był udany. Choć mój pierwszy raz
z Różami Europy na żywo oceniam dość letnio. Nie było ani dobrze, ani źle. Było
ok! A to chyba całkiem dobre podsumowanie.
Źródło: http://www.sko24.eu/marbus/foto/pazdziernik_2014/rozeeuropy/26.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz